Abp Budzik: z pokorą chodzę śladami abp. Życińskiego
KAI: Ksiądz Arcybiskup znał arcybiskupa Życińskiego jeszcze z czasów tarnowskich. Jaki obraz tego pasterza pozostał w sercu i pamięci?
Abp Stanisław Budzik: Znałem arcybiskupa Józefa Życińskiego 21 lat, czyli przez wszystkie lata jego biskupstwa. Wspominając ten czas, mógłbym wyróżnić trzy etapy, podzielone ważnymi wydarzeniami. Każde z nich było oddzielone od drugiego o siedem lat.
KAI: Jakie było to pierwsze wydarzenie?
– Mianowanie ks. prof. Józefa Życińskiego biskupem tarnowskim w roku 1990. Jego pierwsze pojawienie się w Tarnowie doskonale zapisało się w mojej pamięci. To było mocne wejście, zapowiadające rewolucję stylu prowadzenia diecezji ? z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć ? w duchu papieża Franciszka. Wiele zmieniło się w diecezji, także w moim życiu. Biskup Życiński zwolnił mnie z obowiązków dyrektora Caritas, a powierzył zorganizowanie wydawnictwa diecezjalnego, byłem też jego rzecznikiem prasowym, towarzyszyłem mu w wielu podróżach, zwłaszcza zagranicznych. Mogłem przez te pierwsze siedem lat blisko z nim współpracować, bo wydawnictwo było jego wielką radością i troską. Wydawaliśmy tam przecież także jego książki oraz książki przez niego wskazane i zainspirowane. Nowy czas w Kościele lokalnym nakładał się na przemiany społeczno-polityczne początku lat dziewięćdziesiątych, cechował się dynamizmem i optymizmem.
KAI: Jak wyglądało drugie wydarzenie, po siedmiu latach?
– Po siedmiu latach, w roku 1997, biskup Życiński przeszedł do archidiecezji lubelskiej, a do Tarnowa przybył z Katowic Wiktor Skworc, który powierzył mi zadanie rektora seminarium duchownego. Kontakt z arcybiskupem Życińskim z natury rzeczy trochę osłabł, ale spotykaliśmy się od czasu do czasu, zwłaszcza w Lublinie. Zaprosił mnie na przykład na I Kongres Kultury Chrześcijańskiej w roku 2000. Było to wielkie wydarzenie i początek całej serii Kongresów, które są kontynuowane. Odwiedzając abpa Życińskiego w Lublinie, nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym zostać jego następcą.
KAI: Domyślam się, że trzecie wydarzenie miało już chyba charakter bardzo osobisty?
– Po kolejnych siedmiu latach, w roku 2004, zostałem mianowany biskupem pomocniczym diecezji tarnowskiej. W moich święceniach biskupich w katedrze tarnowskiej arcybiskup uczestniczył jako współkonsekrator. Otworzył się wtedy nowy etap naszej współpracy i spotkań także na płaszczyźnie zebrań Konferencji Episkopatu Polski, zwłaszcza odkąd zostałem sekretarzem generalnym KEP. Mogłem wtedy odkryć nowy wymiar aktywności arcybiskupa Życińskiego i obserwować, jak dynamicznie wpisywał się w prace Konferencji, należąc do jej istotnych gremiów ? w tym do Rady Stałej i Komisji Wspólnej Episkopatu i Rządu, przewodnicząc Radzie Programowej KAI. Zabierał często głos, współredagował komunikaty, szukał tego, co łączy i wskazywał nowe rozwiązania trudnych problemów.
KAI: Patrząc przez pryzmat chronologii, za kolejne siedem lat było to chyba smutne wydarzenie?
– Ostatnie wydarzenie to nieoczekiwana śmierć Arcybiskupa w Rzymie, podczas sesji Kongregacji Wychowania Katolickiego. To wydarzenie dotknęło boleśnie wielu ludzi i wiele środowisk. Wywołało wielki rezonans w mediach. Widzę tu pewną analogię ze św. Janem Pawłem II. On w swoim testamencie sformułował pragnienie, aby jego pascha, czyli przejście z życia do życia, przysłużyło się do tego samego, czemu służyło całe jego posługiwanie: do zbawienia ludzi, ocalenia rodziny ludzkiej, dla sprawy Kościoła, dla chwały Boga samego. Trzeba powiedzieć, że Pan Bóg obficie spełnił to pragnienie swego sługi. Odejście Jana Pawła II było jedną wielką ewangelizacją dla całego świata. Przysłowie mówi: jakie życie, taka śmierć. Podobnie było w życiu i śmierci arcybiskupa Józefa. Żył intensywnie, dynamicznie, całą duszą angażował się w głoszenie Dobrej Nowiny, szukał dróg dialogu, budował mosty porozumienia, chciał, aby Kościół był znakiem i narzędziem jedności dla świata, w duchu II Soboru Watykańskiego. Jego odejście i pożegnanie, rozpisane na kilka stacji: z Rzymu do Polski, przez Tarnów i Chełm do Lublina, zjednoczyło wielu ludzi w szacunku dla Zmarłego i zainspirowało nie tylko do pogłębionej refleksji, ale także do pomnażania dobra.
Abp Józef Życiński należy do najbardziej znaczących postaci, jakie spotkałem w życiu. To, że tak wielu ludzi, z różnych środowisk, może powiedzieć to samo, świadczy o jego wielkości i niezwykłości.
KAI: Jaki prywatnie był arcybiskup Życiński?
– Znaliśmy go jako wielkiego myśliciela, naukowca, ale ujmował nas przede wszystkim swoją osobowością. Zawsze przyjazny, życzliwy, łatwo nawiązujący kontakt, dostrzegający dobro w drugim człowieku, znajdujący w jego duszy strunę, którą umiał poruszyć, nie pozostawiający nikogo obojętnym. Miał jasne poglądy i odważnie je formułował, nie lękając się, że się komuś narazi. Umiał łączyć wielkie przemyślenia natury filozoficznej, o kondycji człowieka, świata czy Kościoła z zamiłowaniem do szczegółu. Potrafił precyzyjnie nazywać rzeczy po imieniu, znaleźć słowo odpowiednie do sytuacji, słowo, które podnosiło, krzepiło, pobudzało do refleksji, prowadziło do dialogu.
KAI: Czy zapadła w pamięci Księdzu Arcybiskupowi jakaś szczególna sytuacja, jakieś wydarzenie szczególnie związane z osobą arcybiskupa Życińskiego?
– Takich wydarzeń było wiele. Doskonale pamiętam pierwsze spotkanie. Było to wkrótce po nominacji na biskupa tarnowskiego, gdy biskup nominat pojawił się w seminarium duchownym. W auli odbyło się spotkanie z alumnami i wykładowcami teologii. Po raz pierwszy usłyszałem wtedy słowa, które później w różnych kontekstach powtarzał ?Jestem Józef, wasz brat?. Odpowiedziały mu żywiołowe, niekończące się oklaski młodej widowni. A potem komentarz do tych oklasków, bardzo charakterystyczny dla jego języka: ?Drodzy alumni, zamieńcie energię kinetyczną waszych oklasków na modlitwę przed Chrystusem eucharystycznym w intencji nowego biskupa?.
Inne wydarzenie to kurs komputerowy dla pracowników kurii diecezjalnej. Na spotkaniu inaugurującym kurs opowiedział nam historię o tym, jak studenci w Holandii przynieśli do starszego kapłana komputer z prośbą o poświęcenie. Kiedy ów zapytał, ?co to jest komputer?? poszli zniechęceni do młodego duszpasterza, który z kolei postawił pytanie, co to znaczy ?poświęcić?? Arcybiskup podsumował, że chciałby mieć współpracowników, którzy wiedząc co to jest komputer, nie zapominają, co to znaczy ?poświęcić?. Swoją postawą uczył, jak łączyć nowe drogi i metody z wiernością najcenniejszym wartościom.
KAI: Przy okazji ingresu w Lublinie, mówił Ksiądz Arcybiskup, że kiedyś towarzyszył arcybiskupowi Życińskiemu do Lublina. Czy ta podróż, patrząc z perspektywy lat, może być interpretowana jako pewne posłanie do metropolii lubelskiej?
– Rzeczywiście, towarzyszyłem ? jako kierowca ? nowo mianowanemu arcybiskupowi w jego pierwszych odwiedzinach nowej archidiecezji. Pamiętam każdy szczegół tamtych spotkań: w domu arcybiskupów, w kurii diecezjalnej, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, u sióstr karmelitanek w Dysie. Ten długi, intensywny dzień to było życie i działanie arcybiskupa Józefa w pigułce.
KAI: W liście pasterskim po ingresie w Lublinie, pisał Ksiądz Arcybiskup, że ?z lękiem i drżeniem podejmuje dziedzictwo lubelskie po arcybiskupie Życińskim?. Zatem czy to ?dziedzictwo?, czyli wierni archidiecezji lubelskiej, pamiętają nadal o poprzednim metropolicie, czy go wspominają? Czy są ku temu takie okazje chociażby podczas wizytacji?
– Przemierzając archidiecezję, odprawiam w tych samych kościołach, wizytuję te same wspólnoty i na każdym kroku spotykam się ze śladami jego obecności, w formie zdjęć, wpisów w księgach pamiątkowych, tablic, ale przede wszystkim z serdecznymi wspomnieniami, jakie ludzie noszą w swoich sercach. Arcybiskup Józef chciał być ?wszystkim dla wszystkich?, jak św. Paweł: do każdego dotrzeć, każdemu pomóc, każdego podnieść na duchu. To wszystko zapisało się na trwałe w ludzkich sercach. Jest ziarnem, które przynosi plon.
KAI: Czego szczególnie się Ksiądz Arcybiskup nauczył od swojego poprzednika?
– Autentycznego szacunku dla każdego człowieka, wierności Kościołowi powiązanej z szukaniem nowych dróg docierania do człowieka, zaangażowania w sprawę ewangelizacji, głębokiego zanurzenia w Bogu w powiązaniu z troską o człowieka, budowania mostów porozumienia i dialogu. Chciałbym się tego wszystkiego uczyć, ale nie jest to łatwa szkoła, bo Arcybiskup Józef wysoko postawił poprzeczkę.
KAI: Słowem podsumowania, czy ufa Ksiądz Arcybiskup, że jego wielki poprzednik czuwa i pomaga w kierowaniu całą archidiecezją lubelską?
– Mieszkam w tym samym domu, spotykam ludzi, których ukształtował swoją osobowością, staram się kontynuować jego dzieła. Im więcej znajomych mamy po drugiej stronie życia, tym łatwiej nam uwierzyć w tajemnicę świętych obcowania. Sprawdza się powiedzenie ks. Twardowskiego, że nieraz trzeba odejść daleko, aby zawsze być blisko. Po czterech latach od jego odejścia czuję wyraźnie duchową obecność Arcybiskupa Józefa. Z pokorą stąpam po śladach jego stóp, które go przetrwały.
Rozmawiał Łukasz Sztolf
Żródło: IDK, 12 lutego 2015